J.D.Landis "Dagny. Życie i śmierć"
"Chciała być pianistką, została pisarką. Kochało ją wielu mężczyzn, ona tylko jednego. Pragnęła być dla niego tą jedyną, stała się jedną z licznych. Uwieczniono ją na wielu portretach jako femme fatale, ale czy naprawdę nią była? Jak wyglądało życie słynnej Norweżki, Dagny Juel Przybyszewskiej, która zawładnęła sercami i umysłami berlińskiej oraz krakowskiej bohemy? Dlaczego Strindberg jej nienawidził, a Munch kochał z oddali? Jaki wpływ miała na Żeleńskiego, Wyspiańskiego i innych młodopolskich twórców? Dlaczego Stanisław Przybyszewski, dla którego była duchem, duszą i Duchą, szukał innych kobiet? J.D. Landis w swej niezwykłej powieści przedstawia losy Dagny widziane oczami młodego studenta Władysława Emeryka. Ten wielbiciel i akolita Przybyszewskiego był szaleńczo zakochany w jego żonie, a z czasem stał się też jej powiernikiem. Z jego relacji poznajemy emocje, rozterki i cierpienia kobiety żyjącej na przekór konwenansom, a także jej twórczość i poszukiwania, w których wykraczała poza swoją epokę. Była bowiem nie tylko uwielbianą przez mężczyzn boginią, ale i wyzwaniem intelektualnym, któremu niewielu umiało sprostać."
O tym, że Dagny Przybyszewska fascynowała mnie od dawna mogliście przeczytać jakiś czas temu w artykule, który jej poświęciłam. Ta rudowłosa piękność, inteligentna, dowcipna i pyskata miała w sobie jakiś magnetyzm, który nie pozwalał przejść obok niej obojętnie. Jej bardzo skomplikowany charakter nie przeszkadzał artystom berlińskiej i krakowskiej bohemy w całowaniu śladów jej stóp, w opętańczym zakochiwaniu się w niej. A co nieraz za tym idzie, w nienawidzeniu jej z czasem całą duszą.
Obsesję jaką wywoływała można w pewnym sensie tłumaczyć tym, iż jej mąż był przez artystów wielbiony do granic przesady, uznawany niemal za bóstwo. Opętani przez niego zwracali swoje oczy na jego piękną żonę i widzieli w niej to, co chcieli widzieć - wróżkę, czarodziejkę, boginię, bo wydawało im się, że taką widział ją Stanisław Przybyszewski. Ale on na nikogo nie patrzył w ten sposób, bo był zbyt pochłonięty przez ból istnienia, przez demony ekspresji, przez niszczącą poezję. Zawsze, gdy myślę o nim i o jego satelitach, błądzących w poszukiwaniu chwili z nim spędzonej, nie potrafię odnaleźć w śladach, które po sobie zostawili nawet odrobiny światła, szczęścia, spokoju - wszędzie ciemność, duchota, szaleństwo. Można się w tym zanurzyć na chwilę, z ciekawości, ale zaraz ma się ochotę zaczerpnąć powietrza i spojrzeć na zielone liście na drzewach i na stokrotki w trawie.
W taki własnie sposób czytałam powieść Landisa - zanurzałam się, a potem odkładałam ją na wiele godzin, bo musiałam odreagować, popatrzeć na świat w poszukiwaniu piękna, niewinności, światła, które gdzieś znikały w zetknięciu z obsesyjnym i mrocznym światem Przybyszewskich. Histeria, którą Stach wywoływał jest dla mnie niezrozumiała, gdyż jego twórczość nie powoduje u mnie szybszego bicia serca. Niemniej jednak zdaję sobie z tego sprawę, że przyczyną musiała być głównie jego mesmeryczna osobowość. Wyobraźcie sobie człowieka snującego się z ponurą miną ulicami miasta. Nad jego głową kłębi się czarna chmura burzowa, która od czasu do czasu wypuszcza błyskawicę. Człowiek ten chwilami przystaje, by zastanowić się, na co ma właśnie ochotę. Czy znaleźć kogoś, kto mu postawi lampkę wina? A może odwiedzić którąś ze swoich kochanek? Można też przesiadywać godzinami w kawiarni i pławić się w uwielbieniu jakim otaczają go wędrujący jego śladem lepsi od niego artyści. Skoro na jego widok przestają mieć w życiu jakikolwiek cel poza pragnieniem postawienia mu kolejki absyntu, to grzechem byłoby tego nie wykorzystać.
Był dla nich niczym guru, półbóg, geniusz, wizjoner - wszelkie patetyczne określenia, jakie przyjdą Wam do głowy były wówczas używane w stosunku do niego zupełnie serio. Tak właśnie wyglądało życie Stacha Przybyszewskiego, który chyba posiadał po prostu wielki talent do manipulowania ludźmi, a może nawet do ich hipnotyzowania. Dagny była wspaniałą kobietą, która dała się nabrać na jego sztuczki, a co za tym idzie, była nieszczęśliwa od dnia, w którym stanęła z nim na ślubnym kobiercu.
Edvard Munch kochał ją od pierwszej chwili, w której ją spotkał. Niemal na każdym jego obrazie można doszukać się jej twarzy, osobowości lub odniesień do ich relacji... Norweski malarz poznał ją wcześniej niż Przybyszewski, jemu jednemu więc wierzę, iż kochał ją dla niej samej, dla jej piękna zewnętrznego i wewnętrznego, dla rozmów z nią i chwil spędzanych w jej towarzystwie. August Strindberg, bracia Korab-Brzozowscy, Boy-Żeleński, Władysław Emeryk - oni wszyscy krążyli wokół Stacha, kochając go, nienawidząc, a co za tym idzie, obsesyjnie wielbili Dagny. Ciekawe, czy to dzięki temu, że była żoną swojego męża, zauważali w niej nie tylko piękną kobietę, ale także uzdolnioną pianistkę, poetkę, pisarkę, tłumaczkę, diabelnie inteligentną rozmówczynię.
Na powieść Landisa czekałam długo i z niecierpliwością. Dorwawszy się do niej rzuciłam wszystko gotowa zasiąść w berlińskiej winiarni "Pod Czarnym Prosiakiem", a potem w krakowskim "Białym Paonie", gotowa, by poczuć się częścią bohemy, a może nawet zrozumieć choć odrobinę z tego uwielbienia, jakim byli otoczeni Przybyszewski i jego żona. Zasunęłam zasłony, zapaliłam lampkę, którą zdobi abażur w odcieniach czerwieni i zieleni, na stoliku postawiłam kieliszek wina (nie wiedzieć czemu, absyntu nigdzie znaleźć nie mogę!) i zabrałam się za czytanie.
Miałam problem z recenzją, bo ta książka wywołała we mnie niesamowicie sprzeczne uczucia. Głowiłam się długo, jak mam Wam napisać, że jednocześnie mi się podobała i nie podobała, że tak samo mnie zahipnotyzowała, co zniesmaczyła. Nie mogłam z czystym sumieniem Wam jej polecić, a jednocześnie czułabym żal, gdyby ktoś kochający biografie, sztukę, poezję, Młodą Polskę i dekadentyzm zrezygnował z lektury po przeczytaniu tego, co mam do napisania.
Narratorem jest Władysław Emeryk, człowiek, którego każdy, kto zna biografię Dagny może kojarzyć tylko z jednym - ze strzałem z pistoletu oddanym w Tyflisie 5 czerwca 1901 roku w stronę kobiety, w której kochało się pół Europy, a która pragnęła być kochaną przez męża. Szybko urasta on do rangi narratora wszechwiedzącego za sprawą pamiętników Dagny, na podstawie których pisze wspomnienia. Zabieg to dość karkołomny, niemniej jednak w miarę oryginalny i ciekawy.
Obsesję jaką wywoływała można w pewnym sensie tłumaczyć tym, iż jej mąż był przez artystów wielbiony do granic przesady, uznawany niemal za bóstwo. Opętani przez niego zwracali swoje oczy na jego piękną żonę i widzieli w niej to, co chcieli widzieć - wróżkę, czarodziejkę, boginię, bo wydawało im się, że taką widział ją Stanisław Przybyszewski. Ale on na nikogo nie patrzył w ten sposób, bo był zbyt pochłonięty przez ból istnienia, przez demony ekspresji, przez niszczącą poezję. Zawsze, gdy myślę o nim i o jego satelitach, błądzących w poszukiwaniu chwili z nim spędzonej, nie potrafię odnaleźć w śladach, które po sobie zostawili nawet odrobiny światła, szczęścia, spokoju - wszędzie ciemność, duchota, szaleństwo. Można się w tym zanurzyć na chwilę, z ciekawości, ale zaraz ma się ochotę zaczerpnąć powietrza i spojrzeć na zielone liście na drzewach i na stokrotki w trawie.
W taki własnie sposób czytałam powieść Landisa - zanurzałam się, a potem odkładałam ją na wiele godzin, bo musiałam odreagować, popatrzeć na świat w poszukiwaniu piękna, niewinności, światła, które gdzieś znikały w zetknięciu z obsesyjnym i mrocznym światem Przybyszewskich. Histeria, którą Stach wywoływał jest dla mnie niezrozumiała, gdyż jego twórczość nie powoduje u mnie szybszego bicia serca. Niemniej jednak zdaję sobie z tego sprawę, że przyczyną musiała być głównie jego mesmeryczna osobowość. Wyobraźcie sobie człowieka snującego się z ponurą miną ulicami miasta. Nad jego głową kłębi się czarna chmura burzowa, która od czasu do czasu wypuszcza błyskawicę. Człowiek ten chwilami przystaje, by zastanowić się, na co ma właśnie ochotę. Czy znaleźć kogoś, kto mu postawi lampkę wina? A może odwiedzić którąś ze swoich kochanek? Można też przesiadywać godzinami w kawiarni i pławić się w uwielbieniu jakim otaczają go wędrujący jego śladem lepsi od niego artyści. Skoro na jego widok przestają mieć w życiu jakikolwiek cel poza pragnieniem postawienia mu kolejki absyntu, to grzechem byłoby tego nie wykorzystać.
Był dla nich niczym guru, półbóg, geniusz, wizjoner - wszelkie patetyczne określenia, jakie przyjdą Wam do głowy były wówczas używane w stosunku do niego zupełnie serio. Tak właśnie wyglądało życie Stacha Przybyszewskiego, który chyba posiadał po prostu wielki talent do manipulowania ludźmi, a może nawet do ich hipnotyzowania. Dagny była wspaniałą kobietą, która dała się nabrać na jego sztuczki, a co za tym idzie, była nieszczęśliwa od dnia, w którym stanęła z nim na ślubnym kobiercu.
E. Munch, Madonna (czyli Dagny) |
Edvard Munch kochał ją od pierwszej chwili, w której ją spotkał. Niemal na każdym jego obrazie można doszukać się jej twarzy, osobowości lub odniesień do ich relacji... Norweski malarz poznał ją wcześniej niż Przybyszewski, jemu jednemu więc wierzę, iż kochał ją dla niej samej, dla jej piękna zewnętrznego i wewnętrznego, dla rozmów z nią i chwil spędzanych w jej towarzystwie. August Strindberg, bracia Korab-Brzozowscy, Boy-Żeleński, Władysław Emeryk - oni wszyscy krążyli wokół Stacha, kochając go, nienawidząc, a co za tym idzie, obsesyjnie wielbili Dagny. Ciekawe, czy to dzięki temu, że była żoną swojego męża, zauważali w niej nie tylko piękną kobietę, ale także uzdolnioną pianistkę, poetkę, pisarkę, tłumaczkę, diabelnie inteligentną rozmówczynię.
Na powieść Landisa czekałam długo i z niecierpliwością. Dorwawszy się do niej rzuciłam wszystko gotowa zasiąść w berlińskiej winiarni "Pod Czarnym Prosiakiem", a potem w krakowskim "Białym Paonie", gotowa, by poczuć się częścią bohemy, a może nawet zrozumieć choć odrobinę z tego uwielbienia, jakim byli otoczeni Przybyszewski i jego żona. Zasunęłam zasłony, zapaliłam lampkę, którą zdobi abażur w odcieniach czerwieni i zieleni, na stoliku postawiłam kieliszek wina (nie wiedzieć czemu, absyntu nigdzie znaleźć nie mogę!) i zabrałam się za czytanie.
Miałam problem z recenzją, bo ta książka wywołała we mnie niesamowicie sprzeczne uczucia. Głowiłam się długo, jak mam Wam napisać, że jednocześnie mi się podobała i nie podobała, że tak samo mnie zahipnotyzowała, co zniesmaczyła. Nie mogłam z czystym sumieniem Wam jej polecić, a jednocześnie czułabym żal, gdyby ktoś kochający biografie, sztukę, poezję, Młodą Polskę i dekadentyzm zrezygnował z lektury po przeczytaniu tego, co mam do napisania.
Narratorem jest Władysław Emeryk, człowiek, którego każdy, kto zna biografię Dagny może kojarzyć tylko z jednym - ze strzałem z pistoletu oddanym w Tyflisie 5 czerwca 1901 roku w stronę kobiety, w której kochało się pół Europy, a która pragnęła być kochaną przez męża. Szybko urasta on do rangi narratora wszechwiedzącego za sprawą pamiętników Dagny, na podstawie których pisze wspomnienia. Zabieg to dość karkołomny, niemniej jednak w miarę oryginalny i ciekawy.
Czytaj dalej na Zielono w głowie
oraz na Oblicza Kultury