Miłość kwitnie wokół, a Tyzbe umiera trzykrotnie, czyli Globe on Screen


Skrót dla niezorientowanych w wydarzeniu (o ile gdzieś tu jeszcze tacy są ;)):
 
W Multikinie możemy oglądać retransmisje sztuk teatralnych nagranych w Londynie (wtrącenie bardzo subiektywne - najlepszych spektakli na świecie!). National Theatre Live oraz Globe on Screen to projekty, dzięki którym każdy, kto nie ma możliwości, chęci, czasu, itp., by wybrać się do stolicy Wielkiej Brytanii i zasiąść na widowni któregoś z teatrów na West Endzie, ma okazję zobaczyć niesamowicie kreatywne adaptacje i wspaniałe aktorstwo - widowiska, którymi zachwyca się cały świat. 
 
TUTAJ - moja recenzja wyświetlanego w zeszłym roku "Hamleta" - znajdziecie tam sporo szczegółów dotyczących projektu NT Live. 
 
TUTAJ - krótki tekst o tym, jak wygląda wystawianie sztuk na scenie The Globe. Napisany przeze mnie, czyli przez nierozumnego człowieka, który będąc w Londynie, przed teatrem Szekspira jedynie stał.
 
W czwartek mogliśmy zobaczyć "Sen nocy letniej", produkcję wystawioną na deskach zrekonstruowanego teatru szekspirowskiego The Globe w 2013 roku. Poniżej znajdziecie moje wrażenia w różnych odsłonach. I sporo obrazków, bo sztuka wizualnie powalała na kolana. Podobnie jak pod każdym innym względem. ;)

Ułatwienie dla tych, którzy "Sen nocy letniej" czytali dość dawno:
 
Akcja toczy się w Atenach. Egeusz, ojciec Hermii, koniecznie chce wydać córkę za mąż za zakochanego w niej Demetriusza. Hermia nie ma na to najmniejszej ochoty, bo kocha Lizandra. Z wzajemnością. Natomiast Demetriusza kocha Helena - bardzo bez wzajemności. Lizander i Hermia postanawiają uciec i pobrać się w tajemnicy. Wyruszają z miasta i nocą błąkają się po lesie, podobnie jak szukający Hermii Demetriusz i desperacko śledząca go Helena. Ten sam las jest świadkiem, jak wióry lecą między Tytanią i Oberonem, królową i królem wróżek, kochającymi się równie mocno, jak nienawidzącymi.

Trudna miłość... 
 
Odbywa tu także próby malownicza grupka ateńskich rzemieślników, którzy z okazji ślubu swojego władcy Tezeusza chcą wystawić sztukę teatralną o zwięzłym i jakże wiele mówiącym tytule "Śmieszna tragedia, krótka, ale nudna, Tyzby, kochanki młodego Pyrama". 

Zbieranina największych oryginałów, jakich świat widział.
Biega tam też Puk - złośliwy duszek, zmieniający jednego z niewydarzonych aktorów w osła oraz sprawiający (na wyraźne życzenie wkurzonego na żonę Oberona), że Tytania w rzeczonym ośle zakochuje się na zabój. Gagatek, choć w dobrej wierze, chcąc stworzyć dwie zgodne i kochające się pary, rzuca także nie do końca udany czar na pałętających się wte i wewte Ateńczyków. I tym sposobem Lizander z Demetriuszem uganiają się za Heleną, a biedna Hermia nie ma pojęcia, dlaczego nagle jej uroda przestała być atrakcyjna dla kogokolwiek. 

Wszystko jasne i klarowne, jak to u Szekspira! ;)

Tytania flirtuje, Denko łaskawie przyjmuje zachwyty swoją osobą.
 
Wstęp (nareszcie!):

 

Wracałam w czwartek z kina w stanie z lekka wskazującym na spożycie... mocnej dawki elżbietańskiej komedii. Ona mi zawsze uderza do głowy. Po drodze próbowałam ułożyć parę sensownych zdań do niniejszej recenzji. Chciałam jak najwierniej opisać Wam trzygodzinne szaleństwo, w jakie wpędził mnie ten niecnota Puk - scenografię, kostiumy, aktorstwo, muzykę... Jakoś mi nie szło, bo za każdym razem, gdy zaczynałam wymyślać poważne, profesjonalnie brzmiące sformułowanie, przypominałam sobie sztukę odegraną przez ateńskich rzemieślników i chichot nie pozwalał mi się skupić. 
 
Po powrocie do domu zajrzałam do notatek, robionych na żywo i zupełnie niemal nieczytelnych (ciężko jest pisać cokolwiek po ciemku, usiłując jednocześnie nie odrywać wzroku od ekranu, żeby nie uronić nawet jednej miny czy gestu aktorów występujących na scenie). Zajrzałam i zwątpiłam. Nie będzie poważnej recenzji, będzie za to fangirlowanie na całego. W notatkach bowiem Oberon to, Oberon tamto, Oberon siamto...

Żebyście mi jednak stąd nie pouciekali, zamierzam powstrzymać się od infantylnego, cielęcego zachwytu nad królem elfów i spróbować pozachwycać się także wszystkim innym. ;)
 
No, ale Oberon przecież... ;)
 
 
Część  profesjonalna (o tyle o ile): 
 
"Sen nocy letniej" sam w sobie należy do najlepszych, najbardziej pogmatwanych, a jednocześnie najinteligentniej skonstruowanych komedii pomyłek, jakie widział świat. Gdy jednak za realizację tej sztuki weźmie się fenomenalny reżyser, ludzie od castingu odwalą kawał znakomitej roboty, wybierając aktorów perfekcyjnie pasujących do ról, a sceną, na której widowisko zostanie wystawione, będzie Shakespeare's Globe, to otrzymamy zestaw wysoce nieprzeciętny. Widziałam w swoim życiu kilka różnych adaptacji tej sztuki, ale od chwili, w której zobaczyłam wersję Dominica Dromgoole'a, wszystkie pozostałe przestały dla mnie nie istnieć. 
 
O scenografii pisać chyba nie muszę - widzicie ją na zdjęciach. Scena w The Globe wygląda tak, że wiele do niej dodawać nie ma potrzeby, sama w sobie jest wspaniałym tłem dla każdej sztuki. Zasłona z wymalowanymi na niej konturami drzew, kilka konarów rozrzuconych po ziemi oraz parę gałązek - z liśćmi lub bez - tyle wystarczyło, by wyobraźnia widza przeniosła się do gęstego, dusznego i pełnego czarów lasu. Nie wiem, jakie zajęcia mają studenci brytyjskich szkół teatralnych, ale te, na których uczy się ich wpływania na wyobraźnię widzów poprzez scenografię, są prowadzone przez geniuszy w swoim fachu!

Biedna Hermia - ukochany skrewił, wielbiciel się znudził, a las gęstnieje.
Kostiumy - takie, jakie zapewne mieli na sobie aktorzy, którzy po raz pierwszy wystawiali "Sen nocy letniej" na scenie, jakieś 400 lat temu. Nie jestem tylko pewna, czy w owych czasach można było prezentować publicznie dokładnie taki strój, jaki tutaj, przez sporą część przedstawienia, mieli na sobie odtwórcy głównych męskich ról. A ściślej, jego część od pasa w górę. Jakkolwiek by nie było, bardzo się cieszę, że Oberon miał na sobie to co miał, a raczej nie miał tego, czego mieć nie potrzebował. :)

Nie mam siły, żeby wstawić tu jakiś konstruktywny podpis... ;)

Stroje ateńskich sfer wyższych zachwycały barwami i detalami, rzemieślników - chaotycznością i różnorodnością, natomiast te postaci, które biegały po gęstym i ciemnym lesie, siłą rzeczy wyglądały tak, jakby... biegały po gęstym i ciemnym lesie. I jeszcze jedno - męskie saczki trochę odwracały uwagę, ale wierność kostiumom z epoki elżbietańskiej zobowiązuje. :)
 
Wydawać by się mogło, że po czterystu latach wystawiania sztuk Szekspira na scenie, bardzo trudno jest wydobyć z nich coś nowego, świeżego. Brytyjskim aktorom i reżyserom ciągle się to jednak udaje. Miłosne zapasy pomiędzy młodymi ateńczykami, Oberon latający nad sceną na linie czy dwuznaczny pocałunek między królem wróżek a Pukiem - tego na pewno nikt jeszcze wcześniej nie widział. 

Sztuka Szekspira wcale nie jest grzeczna.
 
W Atenach jest pięknie, elegancko i czysto, choć pod tą zasłoną wrą tłumione emocje. Wszelkie bariery puszczają, gdy wchodzimy do lasu. Atmosfera niewidzialnego niebezpieczeństwa, zdradliwe gęstwiny i dzikie, nieokrzesane wróżki (zapomnijcie o Dzwoneczku), a na tym tle urocza inaczej Tytania i diaboliczny, uwodzicielski, dziki (wrrr...óć, profesjonalnie miało być!) Oberon. A do tego śliczny, zwiewny, delikatny, a przy okazji złośliwy do bólu - Puk.
 
Oberon i Puk tworzą jeden z najciekawszych scenicznych duetów, jakie moje oczy oglądały. Są groźni władzą, jaką mają nad ludźmi, a jednocześnie do bólu zabawni. Człowiek ma ochotę patrzeć tylko na nich i zapomina o całej reszcie, gdy ci dwaj znajdują się w pobliżu. Eteryczność Matthew Tennysona pomogła mu bezbłędnie zagrać leśnego duszka, podobnie jak tryskający z Johna Lighta testosteron sprawił, że jego Oberon ma wszystko to, co powinien mieć władca mrocznej krainy czarów. 

Źle się może skończyć zabawa chłopców magicznymi kwiatkami...
Obsada sztuki została w większości dobrana doskonale i choć ciężko było mi oderwać wzrok od niektórych jej członków, to nie mogłam nie zauważyć groźnej, a jednocześnie z lekka ogłupionej czarami Puka Michelle Terry (Tytanii) oraz całej bezbłędnej obsady "Pyrama i Tyzbe" - rozbrajająco irytującego Denki (Pearce Quigley), charyzmatycznego  Piotra Pigwy (Fergal McElherron) oraz mazgajowatego, ale jakże genialnie umierającego jako Tyzbe, Fujarki (Christopher Logan). 

Tyzbe umiera, a widownia leży na podłodze i kwiczy!
Najmniejsze wrażenie zrobiła na mnie czwórka młodych Ateńczyków uganiających się po lesie. Lizander i Helena trochę za bardzo oparli swoje role na przesadzonej mimice - on na robieniu z siebie błaznującego dzieciucha, ona na wykrzykiwaniu wszystkiego z zatroskaną lub zdesperowaną miną. Demetriusz był w ogóle ledwo zauważalny. A Hermia była taka, jaka być powinna - wiecznie kwękająca i mało charakterystyczna. 
 
Adaptacja Dromgoole'a ma w sobie olbrzymią dawkę elżbietańskiego ducha teatru. I wcale nie jest to zasługą miejsca, w którym sztuka została wystawiona. Owszem, scena The Globe ułatwia kontakt z widzami - właśnie taki, jaki mieli XVII-wieczni aktorzy. Popchnięty przez Hermię Demetriusz niemal ląduje na głowach stojących najbliżej szczęśliwców, a jedna z kobiet otrzymuje od Oberona gałązkę (nie żebym jej zazdrościła!). Tekst Szekspira jest niezmienny od wieków, dynamiczny, dowcipny i inteligentny, ale to aktorzy i ich interpretacje czynią z niego arcydzieło.

Sztuki tak fantastycznie śmiesznej, dwuznacznej (dokładnie tak aluzyjnej, jak w oryginale - w miłosnych walkach, których jesteśmy świadkami nie ma niczego niewinnego!) i subtelnie rubasznej (wiem, że to się teoretycznie wyklucza, ale nie w tym przypadku) nie widziałam dawno i myślę, że prędko nie zobaczę. 

Pani z widowni najadła się strachu :)
Część euforyczna (bo to, co czytaliście wyżej, to jeszcze nic!):
 
Wróćmy do Oberona, czyli do Johna Lighta. Jakimże on jest pięk..., ekhem, męsk..., ekhem, nadzwyczajnym profesjonalistą! Zdominował sztukę swoją osobowością, talentem i wyglądem, a jestem pewna, że byłoby tak samo, gdyby scenograf ubrał go w futro niedźwiedzie i kazał stać w jednym miejscu. Chwała Bogu, że zapadła zupełnie inna decyzja, pozwalająca Lightowi pokazać, jak bardzo jest wygimnastykowany i jak doskonale potrafi połączyć olbrzymi talent z warunkami fizycznymi.
 
Kostiumy, scenografia czy muzyka, to wszystko pikuś wobec tego, jak obłędnie śmiała się cała sala podczas spektaklu. Ze mną na czele. Wychodziłam z kina spłakana i opuchnięta, a przy tym po brzegi napełniona pozytywną energią. Nie można było nie pokładać się z radości, gdy zbieranina ateńskich rzemieślników wystawiała swoją sztukę, Denko dawał wszystkim do zrozumienia, że właśnie od niego powinni uczyć się aktorstwa, mur graniczny sam robił w sobie dziurę, a Fujarka umierał - jako Tyzbe - przez dobre dwie minuty. Nie dało się powstrzymać od chichotu, gdy Tytania, widząc osła, wykrzykuje: "Jakiż mnie anioł z słodkich budzi marzeń?" lub gdy Puk, w obawie przed gniewem Oberona, usiłuje dyskretnie zwiać ze sceny.

Scena na scenie, a na niej Księżyc oraz Lew. Bezbłędni! :)
Zakończenie (powiadacie, że najwyższy czas?):
 
Pomysł z nagrywaniem sztuk na West Endzie i przenoszenie ich do kin na całym świecie jest dla mnie równoznaczny z wynalezieniem żarówki. Oglądanie spektaklu na płaskim ekranie nie będzie takim przeżyciem, jakim jest branie udziału w widowisku jako widz, dla którego aktorzy wychodzą na scenę i dla którego grają, niejednokrotnie patrząc mu w oczy. Niemniej jednak nie oglądanie przedstawienia w ogóle byłoby dla mnie tragedią. Siedząc w kinie zapominam o tym, że jestem bardzo daleko od West Endu, bo magia teatru działa nawet na tak wielką odległość.



Niektóre ilustracje zgarnęłam stąd

Tytuł: Sen nocy letniej
Tytuł oryginału: A midsummer night's dream
Autor: William Szekspir
Data wystawiania: 2013
Na ekranach Multikina: 14.05.2015
Reżyseria: Dominic Dromgoole
Scenografia i kostiumy: Jonathan Fensom
Muzyka: Claire van Kampen
Występują: Huss Garbiya, Tala Gouveia, Tom Lawrence, John Light, Christopher Logan, Molly Logan, Sarah MacRae, Fergal McElherron, Edward Peel, Pearce Quigley, Stephanie Racine, Olivia Ross, Joshua Silver, Matthew Tennyson, Michelle Terry, Luke Thompson

 

Zapraszam na: http://zielonowglowie.blogspot.com/